Nowy podatek od handlu nie jest już „podatkiem od hipermarketów z zachodnim kapitałem”. Podatek obrotowy dla sklepów miał być podatkiem narodowym i ciosem w zagraniczne sieci handlowe. Miał przeciwdziałać ekspansji obcych koncernów w rodzaju Biedronki, Lidla czy Tesco i ograniczyć ich kanty podatkowe.
Mimo że początkowo miał to być podatek od hipermarketów, zapłacą go również sklepy AGD i RTV, meblowe, odzieżowe, dealerzy samochodowi,
a także e-sklepy i stacje benzynowe (marze na paliwie sięgają ok.2%).
PROGI PODATKOWE:
Nowy podatek będzie miał następujące progi: 0,7 proc. przy przychodzie poniżej 300 mln zł miesięcznie (czyli poniżej 3,6 mld zł rocznie) oraz 1,3 proc. przy
przychodach powyżej 300 mln zł miesięcznie. Wyższa stawka, 1,9 proc., obejmie przychody ze sprzedaży detalicznej w soboty, niedziele i inne dni ustawowo wolne od pracy.
Naliczana jednak będzie tylko od sieci, które mają więcej niż 1,5 mln zł miesięcznego obrotu. Podatek według tej propozycji będzie bardzo uciążliwy, kosztowny, wymagający ogromnej biurokracji – komentują przedstawiciele Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji (POHiD) zrzeszającej duże zachodnie sieci.Resort finansów chce z nowego podatku zainkasować w tym roku 2 mld zł. Sieci będą płacić równocześnie podatki obrotowy i dochodowy.
ZWOLNIENIA:
Zwolnione z podatku będą te sklepy, które mają obroty poniżej 1,5 mln zł netto miesięcznie. To poziom sklepu średniej wielkości. Ale różnice cen między sklepem prowadzonym przez drobnego kupca a siecią to 20 proc. i więcej. Podatek ich nie zniweluje.
Od obrotu rozliczać się za to będą sieci franczyzowe skupiające głównie polskie sklepy. Prezes PIH Waldemar Nowakowski twierdzi, że zagraniczne dyskonty mające rentowność wielokrotnie wyższą od sklepów rodzimych podatku nie odczują. – Nie przyczyni się on do wyrównania szans dla polskich firm – twierdzi.
Mniej konkurencyjne w stosunku do firm operujących spoza Polski, np. Amazona, Zalando czy Asos, będą też średniej wielkości polskie e-sklepy.
Na nowy podatek zaregaowała też już giełda wczoraj kurs Jeronimo Martins, właściciela Biedronki, wzrósł o 4,7 proc., bo inwestorzy ocenili, że Biedronka ucierpi mniej, niż się obawiali. Ale akcje polskiej Almy notowanej na warszawskiej giełdzie straciły 9 proc. wartości.